’- Przeszło rok czekałam na ten moment. Włożyłam Liliankę do wózka, Maję wzięłam za rękę i poszłam … na spacer. Ryczałam jak bóbr, a mimo to byłam tak najzwyczajniej w świecie szczęśliwa – mówi Monika. Jej młodsza córka Lilianna od kilku miesięcy jest pod opieką naszego hospicjum. Do tej pory w oddychaniu pomagał jej koncentrator tlenu i o wyjściu z domu nie było mowy.
Liliana w marcu skończyła rok, który dla jej najbliższych okazał się najtrudniejszym, życiowym doświadczeniem.
– Urodziłam w 26 tygodniu ciąży, a Lila przyszła na świat w ostrej zamartwicy – ze łzami w oczach wspomina Monika. – W 23 tygodniu odeszły mi wody, trafiłam na patologię i trzy tygodnie leżałam na podtrzymaniu, nie dało się dłużej.
Monika i Adrian, są młodym małżeństwem. Liliana ma jeszcze starszą siostrę Maję, która uwielbia rysowanie, gotowanie i od niedawna fotografowanie. Podczas naszego spotkania była pilną uczennicą Moniki Woronieckiej, która robi piękne sesje fotograficzne w domach naszych podopiecznych.
Małżeństwo mieszka w sercu niewielkiej Choroszczy. Ani Monika, ani jej mąż nigdy nie pomyśleliby, że hospicjum da im tyle nadziei i okaże się wybawieniem od wielu codziennych trosk.
Lilianka, która dziś jest pogodnym i uśmiechniętym maluszkiem, w pierwszych minutach swojego życia dostała tylko dwa punkty w skali Apgar, w kolejnych następne dwa. Kiedy przyszła na świat ważyła zaledwie 750 gramów. Razem z mamą spędziła siedem miesięcy w szpitalu na oddziale intensywnej terapii, później na oddziale pulmunologicznym. Dziewczynka choruje na dysplazję oskrzelowo – płucną i potrzebuje tlenoterapii biernej. Kiedy Monika w szpitalu usłyszała słowo hospicjum była przerażona.
– Mój Boże – hospicjum? To słowo zabrzmiało jak wyrok. Broniłam się przed tym jak tylko długo mogłam. Ostateczną decyzję odwlekałam prawie trzy tygodnie, a teraz bardzo tego żałuję. Trzeba było szybciej uciekać z tego szpitala – wspomina Monika. – Dostaliśmy ogromne wsparcie, sprzęt bez którego nie dalibyśmy rady. Naprawdę wszyscy pracownicy hospicjum to solidna marka. Mamy rehabilitację, opiekę pielęgniarską, pomoc psychologiczną i mamy taką kochaną Tereskę, która jest naszym aniołem stróżem.
Teresa w naszym hospicjum jest asystentem rodzin, daje im wsparcie zarówno duchowe jak i materialne.
Na pytanie kiedy było najtrudniej Monika po chwili zastanowienia odpowiada:
– Było kilka takich momentów. Pierwszy to wtedy, kiedy odeszły mi wody. Pamiętam ten strach i przerażenie, że stracę ciążę, że nie dam rady utrzymać Lilianki przy życiu. Później przedwczesny poród, po którym nie wiedziałam, co mnie czeka. Wiedziałam tylko tyle, że urodzi się kruszynka,
a trzeci moment przyszedł w trzydziestej dobie, kiedy u Lilianki stwierdzono sepsę i zatrzymało się serce… Pierwsze trzy miesiące to była ciężka walka o jej życie. Miała wylewy do mózgu, drugiego stopnia, a ja cały czas pytałam lekarzy czy ona będzie zdrowa. Dziś wiem, że takich pytań zadawać się nie powinno, bo w tych szpitalnych murach toczyła się prawdziwa batalia o jej życie. Kiedy dotarło do nas, co się tak naprawdę dzieje, pojawił się bunt i pretensje do pana Boga. Zbyt wiele złych rzeczy mnie spotkało w życiu i choroba Lilianki przelała czarę goryczy. Było nam bardzo ciężko, ale na szczęście zjawiły się hospicyjne anioły.
Dziś Lilianka wygląda jak aniołek. Jest pogodna i pięknie się uśmiecha.
– Wygląda jak zdrowe dziecko i ja mam ogromną nadzieję, że teraz już będzie tylko lepiej. Co prawda nie wiemy czego się możemy w przyszłości spodziewać. Lekarze uczulili nas, że kiedy zacznie chodzić, mogą pojawić się problemy z utrzymaniem równowagi, jak pójdzie do szkoły to może być kiepsko z koncentracją. Trzeba czekać, obserwować. Najbliższe lata to jedna wielka niewiadoma – mówi Adrian. – Początek był bardzo ciężki, później sami doszliśmy do wniosku, że musimy wziąć się w garść, że musimy być silni dla Mai i dla Lilki. Dziś wychodzimy na prostą.